Nowy rok, nowe pomysły i remanent

W tym temacie jestem klasyczna. Początek nowego roku to dla mnie czas na podsumowanie poprzedniego.

Niekoniecznie w konwencji osiągnięć materialnych, zawodowych, sprzedażowych. Nie, to nie jest ważne - nie takie podsumowania mnie interesują.
Myślę o nowo poznanych ludziach. O nowo zauważonych, często zaskakujących cechach osób, które znam już od jakiegoś czasu i miałam o nich pewne wyobrażenie, a tym czasem okazało się, że było ono co najmniej niepełne ;) Cieszę się z nowych umiejętności, które nabyłam. Z książek, które przeczytałam.
Rozważam stare pomysły, na których realizację nie umiałam wygospodarować sobie czasu.
Ale przede wszystkim cieszę się, że zaczynam żyć "dla siebie". Nie chodzi mi tu jednak o osiągnięcia w ramach patologiczno-egoistycznych zachowań. Na myśli mam tutaj - na przykład - nie chodzenie na siłę, na tzw. wizyty oficjalne - rodzinne lub nie, na które  należy się udać - niezależnie od tego, czy masz doła, boli cię ząb i czeka milion ważnych rzeczy do zrobienia, lub po prostu nie masz ochoty oglądać 'wujkazenka' czy 'ciocikrysi'.
No i jeszcze jedno małe-wielkie osiągnięcie. Przerobiłam w praktyce "wyproszenie nieproszonego gościa". Teoretycznie banał... Oczywiście, bez żadnych hardcorów, ale też bez przesadnej delikatności ;)
Czy zdarza się Wam czasem, że wieczorem około 22, kiedy na totalnym luzie pijecie już sobie pokolacyjną herbatę po morderczym dniu, słyszycie dzwonek do drzwi? Za drzwiami stoi niespodziewany gość, który właśnie był w pobliżu, ma ochotę pogadać przy kawie/herbacie/winie, więc pomyślał, że wpadnie. Wpuszczacie stwora, sparaliżowani i zaskoczeni - myśląc sobie - dobra, pół godziny mnie nie zbawi. Czas mija...
Po półtorej godzinie macie już dość - ale zaciskacie zęby, dalej 'dobrze się bawicie' i staracie się nie myśleć, że dzisiaj był naprawdę męczący dzień, a jutro rano trzeba zerwać się skoro świt, bo macie wyjazd w ważnej sprawie. Nie wypada przecież gościa wyrzucić, należy grzecznie czekać, aż sam wyjdzie - tak przynajmniej do tej pory myślałam, tak miałam wdrukowane od zawsze.
Do momentu, kiedy byliśmy w gościach u naszego [innego ;)] znajomego. Troszkę się zasiedzieliśmy i gospodarz nagle powiedział - słuchajcie, jestem zmęczony i chciałbym się już położyć. Było to tak szczere i rozbrajające, że mnie zatkało.
Pierwszy raz byłam świadkiem, że gospodarz tak się zachował, w stosunku do swoich gości. I byłam tym zachwycona! Totalna szczerość, brak udawania, asertywny komunikat - niesamowicie mi tym zaimponował. Przypomniałam sobie dziesiątki momentów kiedy "cierpiałam za miliony" bo tak wypada, bo nie można przecież kogoś wyprosić. A dlaczego nie?!
Po jakimś czasie, odważyłam się na takie zachowanie. Wybrałam siebie. Wróćmy więc do mojego niezapowiedzianego gościa.
Po oświadczeniu mu - że już kończymy spotkanie, bo jesteśmy bardzo zmęczeni, jutro musimy wcześnie wstać i że przepraszamy, ale nie planowaliśmy pogaduchowego wieczoru - był zaskoczony i... nawet trochę urażony ;)
Ale o tym dowiedziałam się dopiero następnego dnia, kiedy do niego zadzwoniłam, aby upewnić się, że wszystko OK. Po krótkim wyłożeniu mu filozofii 'wybieram siebie' zrozumiał i zaakceptował ;)
Artur - dzięki Ci za to, że nas kiedyś wywaliłeś, za tą lekcję z podstaw radzenia sobie w kontaktach międzyludzkich ;) obarczonych mnóstwem wypada/nie wypada.

I to chyba na tyle, z moich podsumowań.
Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się przeskoczyć kolejne 'blokady i wzory postępowania', o których nawet nie wiem, czy może nie zdaję sobie do końca sprawę, że utrudniają mi życie.


PS. Wiadomość dla zaniepokojonych - tak, szyję jeszcze torby ;)))) Niedługo cosik nowego pokażę.







Etykiety: