Zasypana

Wokół mnie śnieg, zimno, zimno, śnieg - czyli zima na 100%. Zamiast szyć szwendam się z Irą po górach. Ona uwielbia, gdy jest zimno, jest wtedy radosna i żwawa jak szczeniak, a nie stateczna jak psia dama w poważnym wieku.
Pejzaż depresyjno-rozczulająco-posępny, szlaki puste - nie licząc saren, żyć nie umierać. Podczas takiego chodzenia dla samego chodzenia najlepiej się myśli. Przynajmniej mnie.
Głowa uwalnia się od kryzysów gospodarczych, terminów, rachunków do zapłaty, topniejących lodowców i plam ropy na oceanie, rodziny, od ludzi typu chaos...
Skupia się natomiast na sprawach potrzebnych i ważnych, które na co dzień giną zduszone codziennością.
Myślę sobie wtedy też o torbach. Że co? Że to przyziemne myśleć o takich banałach podczas wzniosłych sam na sam ze swoim mózgiem. Może, ale lubię to. Wyobrażać sobie różne kształty, łączyć kolory, faktury tkanin.
Tylko, że po powrocie do pracowni następuje reset jakiś idiotyczny i powraca jak bumerang pytanie "co tu fajnego uszyć?????", o wydźwięku mniej więcej takim, jak zdanie "nie mam co na siebie włożyć" , które pada, gdy stoimy przy szafie pełnej ubrań.
Chyba zacznę nosić jakiś notes ze sobą na spacery, żeby szkicować moje 'olśnienia'. Szkicować torbę w środku lasu, w śniegu po kolana, przy minus 20 stopniach - to dopiero będzie awangarda.
Mam nadzieję, w końcu lans rzecz bezcenna - co tam, że na pustkowiu. Niech se sarenki z lisami nie myślą...

A tak było dzisiaj na śnieżno-mroźnym spacerze. Myślało się cudnie ;)


Etykiety: