Prawie tiramisu

Prawie robi wielką różnicę, ale mówi się trudno ;) 
Pomysł na zrobienie tiramisu powstał w sposób złożony. Najpierw dostałam w prezencie likier amaretto - mhmm...
Ponieważ na punkcie migdałów i wszystkiego co migdałowe mam świra podobnej mocy, jak na punkcie koloru niebieskiego - to już nic więcej tłumaczyć nie muszę.
Ale wracam do tematu. Potem dorwałam serek mascarpone w promocyjnej cenie - 4,90zł za 250g. No to już zaczęło mi świtać coś niecoś, że to już jakby wszystko, co jest potrzebne do tiramisu. Pogrzebałam w internecie w poszukiwaniu przepisu na ów legendarny deser - no dobra przejrzałam może 4 receptury ;) Okazało się, że takie najprawdziwsze TIRAMISU ą ę bułkę przez bibułkę, to wybryk niezbyt ekonomiczny, a w dodatku dodawanie surowych jajek (w tym wypadku 6) do kremu zawsze napawa mnie niepokojem bakteriologicznym. Zamierzałam się poddać, ale pomyślałam, że spróbuję poimprowizować w temacie i zrobić po swojemu.  Oto, co mi wyszło i przepis na moje:

Prawie tiramisu czyli TIRA-RIRA
 
- 250g serka mascarpone,
- 250ml słodkiej śmietanki UHT 30%,
- 100g cukru,
- 3 łyżki likieru amaretto (ewentualnie  kilka kropel aromatu migdałowego),
- opakowanie biszkoptów,
- 250 ml mocnej kawy,
- kakao lub gorzka czekolada do posypania.

Ubijamy śmietanę z cukrem. Dodajemy serek i likier - miksujemy na jednolity krem. (Na tym etapie ukryłabym się najchętniej z michą pełną kremu i pożarła wszystko w samotności ;) W ostudzonej kawie zanurzamy (nie moczymy na maksa, tylko zanurzamy i wyjmujemy) biszkopty i układamy w foremce. Ja użyłam jako salaterki pozwalającej obserwować przekrój poprzeczny deseru naczynia żaroodpornego, które podczas chłodzenia całości można nakryć pokrywą od kompletu - mamy wtedy pewność, że kawowo-migdałowy cud nie przejdzie jakimś zapachem z lodówki.
Wracając do biszkoptów - układamy pierwszą warstwę, na to połowa kremu, druga warstwa biszkoptów wykąpanych w kawie, na to krem i posypka z kakao, czekolady lub czegoś innego-podobnego, co wam przypasuje z domowej spiżarki. Całość pakujemy do lodówki - najlepiej na całą noc.
Czy muszę dodawać, że to jest ekstremalnie pyszne? Mniam! Na upały - deser idealny.

Pozdrawiam Was serdecznie - Katta :)



Etykiety: