Czasem mam dość

Czasem. 
Miałam intensywny tydzień. Intensywność dla mnie polega na tym, że dzieje się dużo rzeczy, które zaburzają mój ustabilizowany rytuał egzystencji wmontowanej w kolejne dni tygodnia. Umarł mi komputer, nagle wpadło zlecenie fotograficzne, na 3 dni przyjechali goście z klubu fotograficznego z Trzcianki, moja Ira prawie przestała jeść, do tego doszedł karton sprezentowanej aronii - której nie mogę zmarnować, atak przemęczenia i zator w szyciu. 
Na koniec komar ukąsił mnie w piętę. Tak, w piętę, okazuje się, że jest to możliwe. Teraz przy każdym kroku wariuję ze swędzenia.

Gdy tak mocno zostaje zaburzona moja szara codzienność robię się niedobra. Jestem okropna, mało tolerancyjna na pewne sytuacje i ogóle. Dziś padło na niedoszłą klientkę. Od kilku dni wymieniałyśmy 'korespondencję' na fejsbuku. Początkowo byłam arcypomocna - in english. Wiadomo - o klienta zagranicznego trzeba dbać podwójnie. Choć w sumie nie wiem skąd to się wzięło. Że niby reprezentuję kraj ojczysty, czy coś w ten deseń. Niestety dziś moja cierpliwość pękła. I na kolejne zapytanie, jak można kupić torby jednak "in english" odpowiedziałam, że w zakupach pomoże pani słownik angielsko-polski. Jestem potworem. Ale pomyślałam sobie, że kiedy ja przemierzam świat globalnego internetu nikogo nie interesuje, że chciałabym coś kupić "in polish". Po prostu muszę się pocić ze słownikiem - tak wiem, mszczą się wagary na angielskim, przez co języki obce są mi obce. I w ten oto mało spektakularny sposób straciłam dziś klientkę walutową. Ach, trudno...
Katta - torby katta
Pozdrawiam Was serdecznie, podrzucam kilka zdjęć z wczorajszego spaceru. I nie mam złudzeń - sukienka lata wyblakła już mocno, jesień tuż, tuż.



Etykiety: