Dzisiaj nareszcie zaświeciło słońce! Pierwszy raz od bardzo wielu dni - życie w górskiej dolinie ma ten minus, że słońce pojawia się tutaj o wiele rzadziej niż na innych terenach. Stąd moja radość, gdy nareszcie się pokazało ;)
Dojechała też do mnie dostawa alkantary, wielki wałek z nawiniętymi różnokolorowymi płachtami
- kurier ledwie go wniósł - ale dał radę :) Najchętniej bym się z nią
rozprawiła natychmiast, ale nie mam kiedy.
Zastępuję moją mamę w
księgarni - dopadło ją przeziębienie, jak zwykle o tej porze roku . Tak
więc ja od poniedziałku sprzedaję książki, mapy i widokówki - co
uwielbiam, ale mając świadomość, że w domu czeka na mnie kilkadziesiąt
metrów nowiutkiego zamszu czuję się wewnętrznie rozdarta. Dramat ;) Tym
bardziej, że po powrocie do domu mam siłę tyko zjeść kolację i zawinąć
się w kocyk. Nie ma mowy, żebym jeszcze podreptała do pracowni. Ale mama już dochodzi do siebie - więc alkantaro drżyj, bo nadchodzę.
Pełna słońca - Katta :)
Etykiety: ja i moja pracownia