Schronisko na Szczelińcu i polowanie na wschód



W miniony weekend, wraz z grupą znajomych wybrałam się w ramach pleneru fotograficznego na Szczeliniec Wielki. Naszym celem było sfotografowanie wschodu słońca.
W sobotnie popołudnie przywitało nas na miejscu fantastyczne słońce, wieczorem zaczęły się zbierać malownicze chmury, a później spadł deszcz... Zaliczyliśmy więc lekkie zwątpienie, czy na pewno upolujemy wschód jak się patrzy, czy też przywita nas poranek zasnuty mgłą i chmurami. Ale udało się.




Schronisko na Szczelińcu położone jest "na wysokości 919 m n.p.m. w miejscu, do którego nie dochodzi żadna droga i nie może dojechać żaden pojazd. Dawno, dawno temu ludzie zafascynowani tym miejscem wybudowali tu 665 schodów i schronisko na szczycie - i tak pozostało do dziś."
Cóż ja mogę więcej powiedzieć - tam jest po prostu magicznie. Po dotarciu na miejsce okupowaliśmy taras przed schroniskiem, z którego rozpościera się widok zapierający dech, aby później przenieść się do pomieszczenia będącego salą barową, jadalnią i świetlicą jednocześnie. Fotografowanie, rozmowy, przekąszanie i wygłupy, tak nam upłynęła sobota, która skończyła się dość późno.




Nocleg był prawdziwie schroniskowy - 9 osób w jednym pokoju, piętrowe łóżka, nocne chrapania i zgadywanki 'kto to'? Mam dość płytki sen na takich wyjazdach, więc należałam do grupy przewracającej się z boku na bok i zgadującej, kto tym razem zaczął chrapać :)
Było też trzaskające okno, świszczący wiatr w szczelinach starego budynku i gorąc, bo schronisko jest baaardzo dobrze grzane. I choć początkowo obawiałam się, czy zwlokę się po intensywnym dniu o 6 rano na pstrykanie wschodu, to ostatecznie nawet nie musiałam się budzić ;)
A zatem, gdy wstaje nowy dzień...




Proszę o zrozumienie, dla mojej ogólnej formy wizualnej na zdjęciach  - to była ciężka noc, a na fotografowanie o brzasku chyba nikt normalny nie czesze się jakoś specjalnie, że o makijażu nie wspomnę. Dodając jeszcze intensywny dzień, wieczór i nieprzespaną noc - mamy mnie w postaci podpuchniętej, rozczochranej bulwy - Katta soute :)




Robiąc zdjęcia mieliśmy 2 opcje miejscówki, pierwsza na podeście z widokiem na dolinę, ale bez widoku na punkt gdzie wynurzy się słońce, druga na punkcie widokowym 'Fotel Liczyrzepy' z odwrotnymi możliwościami. Ja zostałam przy pierwszej opcji i choć miałam wątpliwości, czy dobrze robię lekceważąc sobie ognistą kulę wynurzającą się zza horyzontu na rzecz doliny spowitej kłaczkami mgły, ostatecznie nie żałuję ani trochę.
O poranku pogoda był rewelacyjna, ale zaraz potem najechała na całą okolicę biała i gęsta mgła. Nadciągnęła istna strefa mroku.

I powiem Wam jeszcze jedno, nic tak nie smakuje, jak gorąca herbata pita w pierwszych promieniach słońca, w porannym chłodzie i wilgoci wysoko w górach. Takie chwile są niezapomniane hmmm...

Po godzinie wyczynów fotograficznych wżarliśmy śniadanie i nadszedł czas powrotu do rzeczywistości.




To był niesamowicie udany wyjazd, ładujący duchowe akumulatory ogromną porcją pozytywnej energii. Jeśli będziecie kiedyś w okolicy lub nie macie pomysłu na aktywny weekend serdecznie polecam wizytę w tym miejscu i zwiedzanie rezerwatu.

Z informacji praktycznych dotyczących samego miejsca i pobytu:
- miła obsługa,
- w schronisku jest ciepło i czysto - oczywiście nie jest to hotel 5-gwiazdkowy,
- wrzątek jest za darmo,
- jedzenia serwowane na miejscu dobre (opinia, moich towarzyszy, ja z Tomkiem mieliśmy własny prowiant),
- pokoje kilkuosobowe z piętrowymi łóżkami (35zł),
- przyjazd ze śpiworem, lub pościel na miejscu za dopłatą (10zł),
- łazienka na każdym piętrze, z prysznicem - klimat jak w akademiku ;)
- kącik książkowy do dyspozycji,
- NIEZAPOMNIANE widoki !!!

Wszelkie dane dotyczące schroniska, pobytu w nim itd. znajdziecie TUTAJ 


photo by Katta / Tomasz Szewczyk


Chciałam abyście choć trochę poczuli klimat gór jesienią, dzięki tej relacji z mojego pobytu na Szczelińcu. Mam nadzieję że się udało.

Pozdrawiam pomarańczowo-liściowo - Katta :)

Etykiety: