Z pamiętnika ogrodnika - czerwiec





Z lekkim opóźnieniem, ale jest - czerwcowe podsumowanie mojej działkowej przygody.
Osoby spostrzegawcze patrzą na powyższe zdjęcie i raczej nie potrafią go przyporządkować do żadnego z fragmentów działki dotychczas prezentowanych. Zatem wyjaśniam małą tajemnicę, o której wspomniałam w zeszłym miesiącu. Uwaga, uwaga - działka jeszcze troszkę się nam powiększyła ;)

Tak się złożyło, że zupełnie niespodziewanie nasza działkowa sąsiadka była zmuszona do pożegnania się ze swoją małą oazą - przeprowadza się do innego miasta, a traf chciał, że jej działka graniczy z naszą. Trochę trwały ustalenia, pertraktacje, wykopywanie części nasadzeń...
Ale w końcu - udało się.
Teraz do naszej części dziko-ugorowej dołączyła część bajkowo-wypieszczona. Teraz już nie wypada nazywać tego obszaru działką, bo to jest już najprawdziwszy OGRÓD. Jestem tak szczęśliwa, że nie mam słów, aby to - w sposób jasny i logiczny - opisać :)))))))




Podwieczorki w ogrodzie, to jedne z najprzyjemniejszych chwil, w czasie których mogę dzielić się niesamowitą aurą tego miejsca z rodziną i przyjaciółmi.
A kawa i ciasto z owocami jeszcze nigdzie mi tak nie smakowały.




To co przeważa w nowej części ogrodu, to gigantyczna ilość róż - jest ich kilkadziesiąt. Poprzednia właścicielka była ich zagorzałą fanką. Pnące, pachnące, kolorowe, o kwiatach wręcz doskonałych, jak i zalotnie pogniecionych.
Cały czas uczę się ich pielęgnacji, bo to wymagające piękności. Mam nadzieję, że znajdziemy nić porozumienia, choć łatwo nie jest. Za każdym razem, gdy wracam do domu mam nową porcję kolcowych zadrapań ;)




To co mnie bardzo ucieszyło, to obecność nasadzeń owocowych.
Wiecie, na części zaniedbanej, którą mieliśmy na początku są poziomki, porzeczki, maliny i aronia, czyli to, co mogło przeżyć bez opieki i zabiegów pielęgnacyjnych. Ale na tej nowej są dodatkowo truskawki i borówki. Tu na zdjęciu widzicie kamczacką, zwaną też jagodą kamczacką. Jest też amerykańska, ale ona będzie owocować nieco później.
A czy o smaku i zapachu własnych truskawek, zjadanych prosto z krzaczka muszę cokolwiek pisać? Przecież to sama poezja.




Róża na altanie kwitnie jak oszalała. Kocham ją za to, bo jest taka piękna mimo, że od lat nikt o nią nie dbał, nie okrywał i nie nawoził. To ostatnie jest bardzo ważne - bo staje naprzeciw tym wszystkim oszołomom, którzy każą sypać mnóstwo chemicznych nawozów, żeby kwiaty pięknie kwitły - a już do róż obowiązkowo. No i okazuje się, że niekoniecznie ;)
Na deskach pod różą mieszka sobie kolejna jaszczurka. Nie powiem - apartament ma prawdziwie królewski. Na zdjęciu widzicie jeszcze początkową fazę kwitnienia, zwróćcie uwagę ile pąków jeszcze czekało na rozkwitnięcie. Teraz róża jest w apogeum rozkwitu.




Jest czerwiec, wszystko rośnie na potęgę. Jedne rośliny przekwitają ustępując pola tym, które właśnie szykują się do startu swoich pąków. Roślinki mniej pożądane starają się za wszelką cenę utrzymać swoją pozycję - im bardziej je wyrywam - tym bardziej rosną. Co zrobić ;)

Pracy jest sporo, szczególnie, że powierzchnia ogrodu nieco się powiększyła. I na bieżąco trzeba dbać o tą część nową, żeby nie zarosła, jak i o tą którą ciągle staramy się doprowadzić do ładu. Ale taka praca, to czysta przyjemność. Stąd lekkie opóźnienie z wpisem - zwyczajnie brakuje mi troszkę czasu, ilość zdjęć do przebrania miałam wręcz gigantyczną - bo co krok, to kolejny zachwyt i aparat idzie w ruch, ale musiałam wiele z nich odrzucić, żeby was nie zamęczyć do szczętu swoimi kwiatkami.

Pozdrawiam ogrodowo - Katta :)



Etykiety: