Reset w zielsku


Myślę sobie, że to niesprawiedliwe, że moje apogeum radości i pracy związanych z działką przypada jednocześnie z największym szaleństwem i nawałem obowiązków związanych z pracą w galerii. Niestety w lipcu i sierpniu ogród schodzi na drugi plan, inaczej się nie da.
Wrzesień, to miesiąc kiedy mogę się nim jeszcze nacieszyć, mimo że kwitnienie największych piękności już dawno minęło. Za to są jesienne maliny, jabłka, aronia - wiadomo.
I właśnie październik miał być czasem, kiedy nadrobię wszystkie obowiązki gospodarskie.
Tak, właśnie na działce chciałam spędzić większą część urlopu...
Może to mało atrakcyjne, kompletnie nie zjawiskowe, robiące wrażenie itd. jak na przykład pobyt w Chorwacji, na Teneryfie, czy w innej ciepłej i nieco odległej krainie. OK, jestem dziwna - dla mnie to super frajda - grzebać się w słowiańskiej ziemi przez miesiąc. Niestety nie wzięłam pod uwagę, że po pierwsze na samym początku się rozchoruję, a po drugie, że przez prawie cały miesiąc będzie paskudna pogoda. Bo ja rozumiem tydzień deszczu, no dwa, ale miesiąc?
W dodatku z temperaturą poniżej 10 stopni.
Pech.
Wyłuskiwałam więc z tego rozpaćkanego pogodowego marazmu chwile, kiedy było znośnie, żeby chociaż zgrabić liście i wypić gorącej herbaty z sokiem w altance, patrząc jak mieszkańcy ogródka szykują się do zimowego snu. Na szczęście kilka razy się udało :)



Jesienna działka ma swoje ogromne zalety. Na przykład brak grilujących sąsiadów ze znajomymi, muzyki z radioodbiorników i  kąsających owadów.
Można za to spotkać bardzo starego ;) pasikonika, który jest tak zobojętniały, że nawet zbliżenie niemal dotykowe obiektywu aparatu nie robi na nim wrażenia :)


Tak, że tego, zdaje się, że mój urlop lada moment dobiegnie końca.
Co zrobić?
Czas wracać do szycia. Stęskniłam się okrutnie za maszynami, pracownią i w ogóle.
Mam nadzieję, że u czytelników i podczytujących wszystko dobrze i że jesień wam niestraszna.
Ja w listopad wparuję z pełną mocą - uhuuu!!! :)

Etykiety: ,