Plecak, jaki jest każdy widzi. Mój ci on. W niebieskie pióra :D
Nie pamiętam kiedy ostatni raz uszyłam coś specjalnie dla siebie. Ale wiecie, tak naprawdę dla siebie. Bo to, że noszę nie do końca udane prototypy "bo żal wyrzucić" to inna bajka. Ale zrobić coś od początku do końca pod kątem swoich potrzeb i preferencji, to chyba pierwszy raz mi się zdarzyło - o zgrozo ;)
A wszystko dzięki chorobie zawodowej. Większość osób pracujących w
pozycji stojąco-siedzącej - np. kaletniczka - ma po jakimś czasie mniejsze lub większe
problemy z kręgosłupem, tak też jest i w moim przypadku. Ból to standard, w zmiany zwyrodnieniowe samego kośćca nie chcę tu wnikać - każdy ma takie, na jakie sobie zasłużył ;)
Sorry, ale
kilkanaście lat przy maszynie i stole krojczym robi swoje. Koniec końców doszło do
tego, że nie byłam już w stanie nosić torby na ramię. Co zabawne w mojej
'szafie z torebkami' mam tylko torby na ramię i mały plecak szyty
przemysłowo (z lumpeksu oczywiście) na górskie wyprawy. I to on służył
mi przez ostatnie dwa miesiące. Używanie go odciążyło mój
kręgosłup, dzięki równomiernemu rozłożeniu ciężaru na plecach, a nie
generowaniu nierównomiernego napięcia i przeciążenia, jak to było w
przypadku torby, przez całe życie spoczywającej na lewym ramieniu - na
prawym mi okropnie niewygodnie.
W pewnym momencie stwierdziłam,
że okres tymczasu, w którym mogłam paradować z obcym, w dodatku
przemysłowym tworem na plecach dawno minął. Ja wiem, że szewc bez butów
chodzi, ale jednak trzeba się szanować i basta - uszyłam plecak.
Kiedyś,
ktoś z moich znajomych powiedział, że plecak to jest taka duża kieszeń
tylko, że na plecach. I to jest chyba najlepszy opis tego, co tu
widzicie.
Plecak ma jedną dużą komorę, która na szczycie zagina się
tworząc klapkę zapiętą na patkę przeciągniętą przez metalowe elementy.
Na przodzie jest kieszeń zewnętrzna, wewnątrz wewnętrzna :) Szelki
szerokie, regulowane i uchwyt, całość jest odpowiednio usztywniona i
oczywiście nieprzemakalna.
Obecnie jestem w fazie testów całości, i
jeśli w trakcie nie wyskoczy jakiś królik z kapelusza, tudzież plecaka,
wejdzie na stałe do oferty pracowni.
Szczerze wam przyznam, że 'faza
testów' jest wyjątkowo przyjemna, bo mam totalnego fisia na punkcie tego
plecaka. Ja wiem - miłość własna nie zna granic, ale on jest wprost
idealny do codziennego śmigania w miasto-wieś-teren. Na pleckach leży
znakomicie, jest wygodny i pojemny, a przede wszystkim jest śliczny! Tak
wiem powinnam spłonąć za grzech pychy i samo-plecako-uwielbienia.
W
tym miejscu prośba do was - dajcie znać, jakie są wasze odczucia na
jego widok. Wiecie - mój stosunek emocjonalny do wytworu własnych rąk
może poważnie rzutować na percepcję, a wybiórcza ślepota tym powodowana
być może przesłania mi jakieś niedociągnięcia lub inne felery całości.
Tymczasem - zimno-majowa buźka :)
Etykiety: plecak