Poważna zmiana - czyli jak zrezygnowałam z poliestru



To jest długi wpis.

To jest ważny wpis.

Ważny dla mnie, bo o przełomowej decyzji. I waham się, jak go zacząć.
Może od wyznania, że nigdy nie lubiłam szyć z poliestrów. Ich syntetyczność budziła mój wewnętrzny opór od samego początku. Ale te wzory, te kolory, nieprzemakalność, wytrzymałość kodury, i świadomość jak chętnie są kupowane z nich wyroby - nie do przecenienia. A jednak...
Zastanawiając się nad tym głębiej, mają bardzo poważne wady. Są to tkaniny syntetyczne, które (w dużym uproszczeniu) powstają z ropy naftowej w procesie obróbki chemicznej. W procesie tym używa się też metali ciężkich, takich jak kobalt, sole manganu, sód, bromek oraz dwutlenek tytanu. W efekcie tej produkcji powstaje dużo odpadów, które podlegają wolnemu rozkładowi zanieczyszczając środowisko na wiele lat. No i ostatecznie same produkty z poliestru przeżyją nas i kolejne pokolenia - w postaci pierwotnej, bądź w efekcie rozpadu fizycznego, w formie drobinek w organizmach żywych - w tym w nas samych.

Czy ja chcę się dokładać do tego smutnego procesu?
Nie!
Dlatego rezygnuję z szycia toreb z wykorzystaniem nowych tkanin poliestrowych.
Dla jasności tłumaczę, co przez to rozumiem. Przestaję zaopatrywać się w nowe tkaniny syntetyczne, a tym samym generować popyt na nie.
  

Oczywiście mam spory zapas syntetyków, który zużyję :(
Nie mam sił, ani czasu na przeprowadzenie ich wyprzedaży. Są napoczęte, o różnym metrażu - musiałabym je sprzedać za dużo niższą cenę niż kupiłam. Na pewno też ich nie wyrzucę, popełniając grzech marnotrawstwa, który mocno potępiam. Zużyję je roztropnie i odpowiedzialnie do samego końca. Po prostu.

Nie mogę im odmówić walorów użytkowych, łatwości obróbki i uroku nadruków. Ale szala mojej wewnętrznej wagi, na której kładę odpowiedzialność za moje czyny wobec naszej planety przechyla się bez zastanowienia na niekorzyść wytwarzania tkanin poliestrowych.

Zatem z czego będę szyła torby, gdy zużyję wszystkie poliestry, które wypełniają mój 'magazyn'?
Wrócę do mojej misji z początków kattowego szycia - upcycling ubrań, wykorzystanie końcówek tkanin z likwidowanych sklepów i pracowni krawieckich, oraz resztek tkanin otrzymanych w prezencie od przyjaciół pracowni, ratując je tym samym przed wylądowaniem na śmietniku. Szyłam według tych zasad przez lata. I wracam teraz, po chyba trzyletniej przerwie poliestrowej, do źródeł :)

Skąd taka zmiana?
Bo mam świadomość, co robimy naszej planecie. Nie jacyś wyimaginowani "oni" (koncerny, fabryki, rafinerie itd.), ale my. To my, jako konsumenci mam ogromny wpływ na to, co i jak jest produkowane. Począwszy od żywności i leków, poprzez tekstylia, przedmioty codziennego użytku, po materiały budowlane i wiele innych.
Ja wiem, że walę z grubej rury.
Że wszyscy oglądamy filmy o plastiku w oceanach i płonącej Amazonii. Każdy, kto na takie widoki mówi - to nie ode mnie zależy - myli się. To właśnie od nas zależy, ode mnie i od Ciebie. Od naszego wewnętrznego bożka optymalizacji - zyskać jak najwięcej, przy jak najmniejszym wysiłku - co dziś najłatwiej przełożyć na nieustanną potrzebę  - dużo i tanio, ba jeszcze więcej i jeszcze taniej.

Świadomość to jedno, a zmiana w produkcji w malutkiej firmie, to drugie. Doskonale wiem, że poliestry pięknie się sprzedają, bo są 'takie śliczne', lekkie i nieprzemakalne. Co będzie ze sprzedażą, z przychodami? W końcu prowadzę działalność gospodarczą, a nie hobbystyczne szycie po godzinach.
I tu pojawia się istotny element, czyli Asia, zwana Joanką Z. - kropla, która drąży skałę. Kropla, która swoimi poczynaniami w internetach tak długo drążyła mój mózg, aż wydrążyła w nim rezygnację z poliestrów. Dziękuję Ci Asiu :)
 

I to nie jest tak, że ekologicznie ocknęłam się wczoraj ;) Przyrodnicza byłam zawsze, chodziłam w liceum do klasy o profilu ekologicznym, mięso przestałam jeść w siódmej, albo ósmej klasie podsatawówki, sortuję śmieci, kompostuję wszystkie nasze odpadki organiczne, praktycznie wszystkie ubrania i tekstylia domowe są kupione w secondhandach, ba nawet meble i naczynia mamy z odzysku, a od pięciu lat jesteśmy z moim Tomaszem weganami. Więc biję się w pierś za tą zupełnie głupią poliestrową przygodę. Nie mam dla siebie wytłumaczenia - stało się.

Na razie nie kupuję nowych materiałów - jest tyle przeróżnych tekstyliów do powtórnego wykorzystania, że głowa mała plus to, że mój magazyn jest pełen zapasów.
Kuszą mnie nowe technologie, jak na przykład (prawdziwe!) ekoskóry z resztek roślinnych, a nie plastiku, tkaniny z recyclingu tkanin bądź butelek PET, materiały biodegradowalne - uważnie śledzę nowinki i jeśli pojawią się jakieś materiałowe nowości w mojej pracowni, to tylko takie.

Mam nadzieję, że zaakceptujecie moją decyzję, jeśli nie - trudno, taką ewentualność wzięłam pod uwagę i godzę się z nią bez żalu. Liczę też, że część z Was, bardziej ortodoksyjnych w naturalności wybaczy mi, że jeszcze przez jakiś czas pociągnę poliestrowe szycie wyczerpując moje spore zapasy.

Czyńmy dobro - choćby malutkimi kawałeczkami, próbując zahamować degradację naszej Ziemi.

Pozdrawiam ciepło,
zdepoliestrowana Katta :)

Etykiety: